W tym roku spędziłam cudowne dwa tygodnie na Teneryfie w miejscowości Puerto de la Cruz.
Dotychczas byłam w Hiszpanii kontynentalnej oraz na Majorce. To, co w pierwszej kolejności dało się odczuć to długość lotu (z Katowic trwa 5 godzin 30 minut). Teraz już wiem, że warto było. Wypoczęta, zrelaksowana i pełna wrażeń mogę pisać o Teneryfie, zwłaszcza jej północnej części, która jest zdecydowanie bardziej zielona, a temperatury nie są tak  dokuczliwe.

Delikatny powiew wiatru znad oceanu powoduje, że powietrze jest naprawdę przyjemne. No cóż piasek na plażach jest praktycznie czarny co może stanowić ciekawą atrakcje, ale równocześnie powodować, że nie wszystkim to odpowiada. Mnie osobiście w niczym to nie przeszkadzało wręcz było miłą odmianą.

Wiadomym jest, że wakacje to nie tylko plażowanie, ale przede wszystkim zwiedzanie i poznawanie historii danego regionu. Ja korzystałam z wczasów zorganizowanych dlatego też wykupiłam wycieczkę na wulkan Teide w połączeniu z objazdówką po wyspie wraz z przewodnikiem. Dzięki temu miałam okazję zobaczyć piękne klify Los Gigantes  oraz  wieczne drzewo Drago, którego purpurowe soki służyły do farbowania szat królewskich. W punkcie widokowym w pobliżu Garachico  zerknęliśmy na miasteczko częściowo zalane prze lawę. Uczestniczyłam w degustacji typowych win i likierów oraz jadłam typowy kanaryjski obiad w tradycyjnej restauracji. Jednak najbardziej ekscytującym dla mnie miejscem był Park Narodowy Canadas del Teide z którego kolejką Teleferico wjechaliśmy na wulkan Teide na wysokość 3555 metrów. W ciągu 8 minut przemierzyłam kolejką ponad 1000 metrów, by później pospacerować po wulkanie. Jest to nie lada wyczyn, ponieważ powietrze jest tak rozrzedzone, że organizm zaskakująco szybko się męczy. Co niektórzy cierpią w tym miejscu na bóle głowy, nudności czy omdlenia. Na szczęście w naszej grupie nikt nie uskarżał się na takie dolegliwości. Dla mnie „spacer po wulkanie” był  ciekawym doznaniem, które pozostanie mi na długo w pamięci.

Drugą z atrakcji to Loro Park, czyli duże ZOO z imponująco rozbudowaną infrastrukturą, pokazami orek, delfinów, lwów morskich i papug. Tu również podobnie jak w przypadku czarnych plaż można mówić o zwolennikach i przeciwnikach takich miejsc. Dla jednych będzie to tresowanie żywych istot i trzymanie ich w niewoli, a dla innych  to przede wszystkim rozrywka dedykowana w sposób szczególny dzieciom. W swojej opinii jestem tak gdzieś pośrodku ponieważ mogłam podglądać inkubatory z nowonarodzonymi w parku papugami co daje nadzieje na utrzymanie populacji tych ptaków, ale równocześnie przypomina, że żyją tam w niewoli. Zainteresowanie Loro Parkiem jest ogromne, a tłumy ludzi powodują, że zwiedzanie jest bardzo utrudnione i męczące. Praktycznie bilet można kupić dużo wcześniej i wykorzystać go w dowolnym terminie. Warto mimo wszystko odwiedzić to miejsce i mieć swoje zdanie na ten temat, a przy okazji np. przeżyć bliskie spotkanie z papugami w ptaszarni, które często kończy się niespodzianką na odzieży, ale czego  nie robi się dla obcowania z przyrodą.

Na kilka pochlebnych zdań zasługuje również miejscowość w której spędziłam cudowne 14 dni. Stare miasto, ryneczek, wąskie uliczki, zadbane i z charakteru, stary port rybacki wszystko to nadawało specyficznego charakteru temu miejscu. Promenada wzdłuż oceanu, liczne kawiarenki i muzyka na żywo to klimat Puerto de La Cruz. Oczywiście kilkukrotnie skusiłam się na popularną na Teneryfie kawę Barraquito, słodką, robioną na bazie mleka zagęszczonego oraz  spienionego z odrobiną likieru i aromatycznego cynamonu. Ładnie wygląda podana w przeźroczystym szkle, ponieważ kawa i mleko układają się charakterystycznymi warstwami. Skoro jestem przy temacie kulinarnym nie sposób pominąć wątku związanego z dobrodziejstwem oceanu czyli przepyszne różnego rodzaju ryby i oczywiście owoce morza. Wszystko świeże i smaczne.

Zdecydowanie TAK, Teneryfa jest piękna, choć zdjęcia tego w pełni nie oddają.