Moje wspomnienia dotyczące pieszych wycieczek w góry dotyczą wieku nastoletniego, kiedy to jako licealistka ze swoją klasą zdobywałam poszczególne szczyty. Później zaczęłam korzystać z  różnych kolejek  linowych i w taki właśnie sposób „zwiedzałam góry”.

Jakiś czas temu postanowiłam nadrobić zaległości i odnaleźć wygenerowaną lata temu przyjemność i satysfakcje z pieszych wędrówek po górach. Chciałam również mojej córce pokazać tę właśnie formę aktywności. Na początek wybrałam Szyndzielnię, żeby nie było zbyt trudno, aby nie zniechęcić, ale równocześnie nie za łatwo, by nie znudzić.  

Już przy pierwszym podejściu pojawiło się pytanie mojej córki dlaczego nie ułatwiamy sobie podróży i nie skorzystamy z kolejki. Wyjaśniłam, że to taki rodzaj wycieczki, w której mierzymy się ze swoim zmęczeniem odczuwając radość z obcowania z przyrodą. Miałam świadomość, że nie będzie łatwo. Upał i strome podejścia nie ułatwiały sprawy. Co jakiś czas obserwując córkę widziała na jej twarzy rysujące się zniechęcenie, złość i zmęczenie. Równocześnie doświadczała czegoś nowego  z czym wcześniej nie miała styczności.

Już od samego przygotowywania się na wycieczkę wszystko było inne. Pojęcie niezbędne rzeczy miało zupełnie odmienne niż do tej pory znaczenie, a plecaki zawierały jedynie niezbędne akcesoria.  Pozdrawiający się ludzie na szlaku, czy  atmosfera schroniska było dla niej nowe i nie takie oczywiste jak dla nas dorosłych. W końcu dotarliśmy do schroniska na Szyndzielni, w którym wykupiłam nocleg. Na miejscu spotkaliśmy się z uprzejmą obsługą, miłymi ludźmi  wokoło oraz  typową  atmosferą górskich schronisk. To co zmieniło się na pewno to wszechobecny na całej trasie szybki dostęp do Internetu oraz menu w schronisku. Kiedyś co najwyżej można było liczyć na bigos, dzisiaj pyszna kawa z ekspresu i wyszukane dania to norma. Choć można było też klasycznie skorzystać jedynie z bezpłatnego wrzątku.

Nadal na szlakach można spotkać Panie w klapeczkach i sandałach „zaprzeczających prawom fizyki”. My zastanawialiśmy się nad tym jak one to robią, że utrzymują się jeszcze na nogach, choć zapewne nie zainspirowały nas takim stylem ubioru w górach. Książeczka  PTTK i zdobywanie pieczątek nadal wciąga i stanowi doskonałą pamiątkę. Zdobywszy dwie pieczątki: jedną ze schroniska na Szyndzielni i drugą z Klimczoka wybraliśmy się w drogę powrotną.

Jak na pierwszą taką wycieczkę wracamy do domu z satysfakcją, zadowoleniem i lekkim zmęczeniem. Jedno jest pewne będziemy kontynuować tego typu wycieczki po górach, dla pięknych widoków, radości przeżytej przygody oraz budowania kondycji fizycznej i psychicznej.